"Po ringach, czy po spitach?" |
Wspinając się z kolegą na pn-zach ścianie Mnicha usłyszeliśmy wymienioną w tytule sentencję. Autorem jej był człowiek stojący na pierwszym stanowisku drogi "Wacław Spituje", który bezradnie rozglądał się po sterczących tu i tam stałych punktach asekuracyjnych nie wiedząc gdzie skierować swe kroki. Roześmialiśmy się z tej wydawało by się zabawnej sytuacji, ale po chwili przyszła refleksja. Czy rzeczywiście potrzebna jest w Polskich Tatrach tak ogromna ilość stałych punktów? Rzeczą oczywistą jest, że tam gdzie nie ma możliwości założenia kości, czy wbicia haka istnieje usprawiedliwiona potrzeba ingerencji w skałę w postaci wiercenia. Podobna sprawa, choć już o nieco innym wydźwięku ma związek ze stałymi stanowiskami zjazdowymi. Kiedy wspinamy się jednak Filarem Staszla na Zadnim Granacie już na pierwszym wyciągu napotykamy na spita umieszczonego kilka metrów od świetnego bloczka, za którym można przełożyć pętlę uzyskując doskonały przelot. Przechodząc sąsiednim Prawym Żeberkiem natkniemy się nie tylko na wykorzystywane głównie na kursach stanowiska zjazdowe ale także na spity na dość trudnych płytach! Podobna sytuacja ma miejsce na Środkowym Żeberku, gdzie również połyskuje w Słońcu sporo plakietek. Szczytem nieporozumienia jest natomiast Grań Kościelców. W terenie, jaki doświadczony turysta alpejski jest w stanie pokonać bez asekuracji umieszczono stałe punkty i to w miejscach, w których spokojnie można się ubezpieczać za pomocą kości, czy nawet pętli zarzucanych na bloki! Spitowaniem dróg na Hali Gąsienicowej zajmuje się głównie COS "Betlejemka". Dowiedziałem się od po części odpowiedzialnych za powyższe osób, że spituje się tylko "drogi szkoleniowe". Ma to ochronić skałę przed zniszczeniem za pomocą wbijania haków, czy osadzania kości przez rzesze kursantów wspinających się tam w sezonie. Ale czy nie zachodzi tu przypadkiem obawa, że kursant przyzwyczajony do przyjacielskiego połysku plakietek, już jako taternik, przy ich braku nie będzie potrafił sobie poradzić? Zadaniem "Betlejemki" nie jest chyba wyszkolenie "dupy wołowej", tylko odpowiedzialnego alpinisty, który potrafi sobie poradzić w najtrudniejszych nawet sytuacjach. Pomijając kwestie ochrony przyrody, czy wiercenie w skale jest słuszne, czy też nie, chciałbym się zastanowić nad stroną etyczną całego przedsięwzięcia. W połowie września wspinałem się na zachodniej ścianie Zadniego Kościelca na drodze Jacka Patrzykonta. Jest ona co prawda krótka, oferuje za to wspinanie o oryginaknym charakterze w pięknej, litej skale. Po powrocie do Betlejemki dowiedziałem się, że wspomnianą tu drogę Centralny Ośrodek Szkolenia PZA ma zamiar ospitować. Nie zachowano nawet podstawowych zasad, wedugł których wypadało by zapytać o zdanie autora! Wspinaczka ta, choć nie przedstawia średniemu wspinaczowi żadnych trudności bardzo mi się podobała. Na wieść o zamiarze zainstalowania stałych punktów poczułem więc przykry niesmak. Zrozumiałem także, że przecież banalna wspinaczka na jednym z żeberek Skrajnego Granata miała by zupełnie inny wymiar, gdyby dokonywać jej w sposób "konwencjonalny", tj. bez użycia spitów i ringów. Podsumowując: stałe punkty na drogach ekstrmalnych umożliwiając ich przejście z dolną asekuracją umożliwiają wysiłek. Osadzanie stałych punktów na drogach prostych technicznie nie ma uzasadnienia. Jest to zastępowanie wysiłku (zarówno fizycznego, jak i psychicznego), co z kolei odchodzi od sportu, a zbliża się do jeżdżenia tramwajem. Mam nadzieję, że bezmyślne spitowanie w Polskich Tatrach skończy się. Stanisławski, Dziędzielewicz, Orłowski jakoś dawali sobie radę na drogach podchodzących do VI-go stopnia trudności bez wkręcania śrub rozporowych w skałę i to związani w pasie liną, na jakiej nie powiesilibyśmy nawet bielizny. Myślę więc, że w dziesiejszych czasach, kiedy docieramy we wspinaczce do granic możliwości człowieka możemy sobie jakoś poradzić bez spitów, czy ringów umieszczonych obok świetnych rys, do których można wetknąć superlekkie i wytrzymałe kostki noszone na szpejarkach wygodnej uprzęży. |
![]() |